Mieszkałam kiedyś przez pewien czas w Chicago. Dzielnica, w której znajdowało się moje mieszkanie nie cieszyła się najlepszą sławą, mówiąc oględnie. Kilka przecznic od mojego mieszkania przebiegała granica terytoriów dwóch konkurujących ze sobą gangów. Latem, gdy okna były otwarte, z oddali dobiegało jakby brzmienie odpalania petard. Przypuszczalnie było to coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Szczęśliwie raz tylko strzał padł na tyle blisko, że słychać było czyjś krzyk.
Takie było moje pierwsze doświadczenie życia w centrum wielkiego miasta. Gdyby mnie ktoś zapytał, co mnie w tamtym czasie najbardziej przygnębiało, nie skarżyłabym się na brak bezpieczeństwa, walające się wszędzie na ulicach śmieci, czy na dealerów handlujących narkotykami w domu naprzeciwko. Nie uprzyjemniało mi to życia, lecz mój prawdziwy niepokój wzbudzało coś innego. Miało to związek z duszną atmosferą na ulicach, która jakby oparem wciskała się we wszystkie zakamarki i dławiła nadzieję.
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, co się dzieje w duszy ludzkiej, gdy umiera nadzieja, wówczas jednak przekonałam się o tym namacalnie. Można to zrozumieć, że w obliczu braku perspektyw na lepsze życie czy na zmianę, można się do tego stopnia poddać, aby wyzbyć się wszelkiej nadziei i przestać się o nią starać. Że po prostu łatwiej jest wyładowywać swoją frustrację w złości i rozpaczy.
Poczucie beznadziei ogólnie rzecz biorąc nie tylko zagraża utracie sensu życia, wpływa też na rozmaite jego dziedziny. Przykładowo, przez większość dorosłego życia miałam problem z trądzikiem. Liczyłam na to, że kiedy przestanę być nastolatką, ten problem zniknie, ale niestety przeliczyłam się. Próbowałam różnych sposobów, jednak bez rezultatu. W końcu straciłam nadzieję i poddałam się. Kilka lat później trafiłam na kosmetyczkę, która zmotywowała mnie na nowo do podjęcia wysiłków w tym kierunku i z czasem stan mojej cery się poprawił. Co zadziałało w tym przypadku? Nadzieja.
Nie ma więc w tym nic dziwnego, że również Biblia wielokrotnie mówi o nadziei. Bóg, który nas stworzył zna nas doskonale i wie lepiej od kogokolwiek innego, co nam przyniesie pożytek. Strony Pisma Świętego pełne są nadziei, ono jednak używa tego słowa w innym znaczeniu, niż gdy my posługujemy się nim na co dzień, gdy odnosimy to słowo do sytuacji niepewnej, nowej lub nieznanej, na przykład, gdy mówimy: „Mam nadzieję, że jutro nie będzie padać”. Biblia używa tego słowa na opisanie rzeczywistości, której jeszcze nie dostrzegamy lub korzystnej sytuacji, która jeszcze nie miała miejsca, ale z pewnością do niej dojdzie.
Jaką nadzieję przygotował dla nas Bóg? Taką, która obejmuje każdy obszar naszego życia, od pierwszego jego tchnienia aż po kwestie zasadnicze, dotyczące zwycięstwa nad grzechem, łaski i opieki w obliczu każdego wyzwania życiowego czy też naszego wiecznego przeznaczenia w przyszłym świecie.
Nadzieja jest niestety niezwykle podatna na korupcję naszego upadłego świata. Jeśli nie będziemy o nią należycie dbać, podsycając jej płomyk skupianiem się na wierności Boga i Jego obietnicach, będzie się ćmił coraz słabiej aż w końcu przygaśnie, ustępując miejsca takiej rozpaczy i degeneracji, jakich wówczas byłam świadkiem mieszkając w Chicago.
Niech się nam wszystkim spełnią słowa Listu do Rzymian 15:13. Oto moja parafraza: Niech Bóg, który jest Tym, który daje nadzieję, napełnia wasze serca wszelkiego rodzaju radością i pokojem, ponieważ w Nim pokładacie ufność. W rezultacie, niech Duch Święty wzbudza nadzieję, aż będzie w was tak obfita, że wszyscy ją zobaczą i poczują się zachęceni.
Ten post ma 2 komentarzy
Piękny tekst…dziękuję Carol
Dzięki 🙂