Koncepcja Bożego błogosławieństwa przybiera tak wiele różnych postaci i zakresów, że czasem trudno przez to zrozumieć jego istotę. Przez “błogosławieństwo” rozumiem stan, który wiąże się z przychylnością i szczęściem, albo gdy cieszę się Bożymi dobrodziejstwami. Niektórzy utrzymują, że aby zakosztować błogosławieństw należy wpierw cierpieć, przechodzić przez próby i doświadczenia. Po przeciwnej stronie są ci, którzy utożsamiają Boże błogosławieństwo z dobrami materialnymi. Im bardziej Bóg ci błogosławi, tym jesteś bogatszy. Pomiędzy tymi dwoma przeciwnymi stanowiskami jest niezliczona liczba obiegowych opinii i idei. Gdzie w tym wszystkim jest prawda? Nie potrafię wydać arbitralnego sądu w tej sprawie, ale mogę podzielić się przeżyciem, dzięki któremu zrozumiałam, że choć często tego nie widzimy, Bóg naprawdę pragnie błogosławić swoje dzieci.
Gdy miałam dwadzieścia parę lat, zdarzyło mi się mieszkać przez pół roku z młodym małżeństwem, powiedzmy, że był to Jan i Maria. Dobrze się dogadywaliśmy i dotąd nadal się przyjaźnimy (nie zdradzę od ilu lat), była jednak jedna kwestia, w której nie mogliśmy dojść do porozumienia – chodzi mianowicie o istnienie Boga. Nie pamiętam dokładnie czy Jan był ateistą czy agnostykiem. Czasem rozmowy czy może nawet kłótnie schodziły na ten temat, którego generalnie staraliśmy się unikać, aby był spokój.
Po kilku miesiącach wspólnego mieszkania zauważyłam, że był stale poirytowany aż któregoś dnia nie wytrzymał i gwałtownie zareagował na to, co mi się wydarzyło. Robiąc zakupy w sklepie zostawiłam przy kasie portfel. Gdy zamierzałam wyjść ze sklepu, jeden z klientów zwrócił mi na to uwagę. Podziękowałam mu, zadowolona z odzyskania portfela.
– No nie, znowu! – powiedział Jan zrezygnowanym tonem.
– Co masz na myśli? – zapytałam zaskoczona.
– Jesteś wybranką losu, który szczęści ci wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz – odparł.
Na dowód przypomniał o innych sytuacjach, które miały miejsce, świadczących według niego o tym, że przytrafiają mi się wyjątkowo szczęśliwe zbiegi okoliczności. Sama już dawno zapomniałam o tych zdarzeniach i nawet nie postrzegałam ich w ten sposób, jak on.
Nie uważałam się za żadną wybrankę losu, ale on się upierał przy swoim. Moim zdaniem – powiedziałam – to po prostu Boża opieka i przychylność, na co on się jeszcze bardziej zirytował. Od tej pory przez cały okres naszego wspólnego mieszkania Jan nieustannie wskazywał na rozmaite sytuacje, które dowodziły, że dopisuje mi szczęście.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy być może Jan widzi coś, czego ja nie dostrzegam. Doszłam do wniosku, że zauważa objawy Bożego błogosławieństwa w moim życiu. Z zażenowaniem przyznaję, że gdyby nie on, nawet bym ich nie zauważyła! Jasne, że widziałam Boże działania w swoim życiu, ale nie aż tak ostro i wyraźnie, jak Jan.
Nie sądzę, że jestem szczególnie przez Boga traktowana. Wspominam jednak z niejakim zażenowaniem o tej sytuacji, aby podkreślić, że Bóg aktywnie działa, aby jego dzieci były otoczone błogosławieństwem. I choć sama nie przywiązywałam do tego wagi, znalazł się ktoś, kto zwrócił uwagę na ten fakt, a nawet nie był wierzący.
Czy możemy swym działaniem wpłynąć na to, aby doświadczać błogosławieństw? Oczywiście, że tak. Przede wszystkim, musimy być Bożymi dziećmi. W obszernym kazaniu na górze Jezus zawarł szereg obietnic zwanych Ośmioma Błogosławieństwami, gdzie znajdziemy dalsze wskazówki odnośnie tego, jak być ich uczestnikiem. Ogólnie mówiąc, prawe życie prowadzi do błogosławieństwa. Jednak Bóg nie jest ani skąpy, ani się nie ociąga, jeśli chodzi o obdarowywanie nas pomyślnością. Wręcz przeciwnie, Bóg nie przepuści po temu żadnej okazji.
Minęło już wiele lat od tego zdarzenia, kiedy Jan zwrócił moją uwagę na to, że jestem “wybranką losu”. Mogę potwierdzić, że Pan jest wierny, i że jako Boże dziecko, jestem objęta Jego błogosławieństwem. Sądzę, że obecnie łatwiej to dostrzegam, niż wówczas. W jednym ze starych amerykańskich hymn znajdujemy zachętę do tego, aby “liczyć swoje błogosławieństwa i każde z nich wymieniać jedno po drugim”. To bardzo dobra rada!
Zdjęcie: Carol Schlorff
Ten post ma 2 komentarzy
Dzień dobry.Gratuluję.Ma pytanie (może ktoś kompetentny mi pomoże):dzisiaj usłyszałem od księdza,że Bóg nie błogosławieństwo nieślubnym dzieciom lub błogosławieństwo tyle,że w znikomym stopniu.Czy to prawda?Proszę o wyczerpującą i jasną odpowiedź.
Witaj. Nie ma czegoś takiego w Biblii. W księdze Ezehiela 18:20 jest tak napisane: “Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec – za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie”. Czyli, każdy jest odpowiedzialny za własny grzech. Nieślubne dziecko nie zgrzesyło. Dam przykład ze Starego Testamentu (Ks. Rodzaju 38): Tamar miał nieślubny związek z Judą, a ich syn, Peres, był jednym z przodków Jezusa (Mateusza 1:3). Nie można więc powiedzieć, że nie był błogosławiony. Bóg patrzy na człowieka, a przede wszystkim, na naszą wiarę, zaufanie, i posłuszeństwo. To zdecyduje o błogosławieństwo, a nie nasze pochodzenie. Pozdrawiam.