Jest takie powiedzenie, że nie ma się czego bać poza samym lękiem. Jeśli tylko na to pozwolimy, uczucie to może zapanować nad naszym życiem. Lęk żywi się samym sobą, co sprawia, że sytuacja, która go wywołała urasta do nierzeczywistych rozmiarów, podobnie jak cień, który może stać się o wiele większy niż obiekt, który go rzuca. Właśnie to mi się przytrafiło.
Wiedziałam, że nie ma co walczyć z lękiem o własnych siłach, dlatego zwróciłam się do Pana po pomoc. Zawsze mówiono mi, że modlitwa działa, że Pan mnie słucha. Poprosiłam Go, aby zabrał ode mnie lęk. Poprosiłam o Jego pokój. Nie mogę powiedzieć, że moje modlitwy nie przyniosły żadnego skutku, ale ich efekt był mniejszy, niż się spodziewałam. Dlaczego Bóg milczał? Czyż nie słuchał? Modlitwy na niewiele się zdały, przynajmniej tak mi się wydawało.
Lęk stał się moim nieustannym towarzyszem, jak przyczajony tygrys, gotowy do skoku się w każdej chwili. Cokolwiek bym nie robiła, nie mogłam tego uniknąć. Czułam, że może mnie pożreć w jednej chwili. Lęk towarzyszył mi kiedy się budziłam i kiedy szłam spać.
Pewnej nocy zgasiłam światło, żeby położyć się do łóżka i wtedy zaczęło się. Opadły mnie przerażenie i groza! Nie mogłam oddychać! Czułam się uwięziona we własnym ciele, nie mogąc złapać oddechu. Nie wiedząc co robić, zaczęłam się modlić. Modlitwa to za duże słowo. Było to raczej nieudolne wołanie o pomoc: jedno czy dwa przypadkowo sklecone słowa. Jednak wystarczyły. Poczułam natychmiastową ulgę, mogłam na nowo oddychać! Przynajmniej na tyle, aby przeżyć. Nadal jednak oddychałam z trudem. Lęk trzymał mnie w mocnym uścisku. Wzięłam Biblię i zaczęłam czytać na głos. Starożytne słowa miały dziwną moc, która z pewnością nie wynikała z siły mojego głosu, który niewiele różnił się od szeptu. Z każdym wypowiadanym wersetem przerażenie, które mnie ogarnęło, powoli zwalniało swój mocny uścisk. Jak długo czytałam? Nie wiem. Nie przerywałam. Po chwili moje powieki zrobiły się ciężkie i w końcu zasnęłam.
Tydzień lub dwa później modliłam się z przyjaciółką. Moja modlitwa była czymś w rodzaju prośby do Boga, aby oddalił ode mnie lęk. Kiedy skończyłyśmy, przyjaciółka grzecznie zasugerowała, że źle się modlę. Powiedziała, że nie powinnam prosić o zwycięstwo nad lękiem, ponieważ Bóg już mi je dał. Zamiast tego, powinnam ogłosić zwycięstwo i w imieniu Jezusa nakazać lękowi odejść. Późnej tego wieczoru myślałam o jej słowach. Następnie wzięłam do ręki książkę “Sit, Walk, Stand” autorstwa Watchmana Nee. Jest to studium listu do Efezjan. Czytałam właśnie komentarz do rozdziału szóstego, gdzie Apostoł Paweł mówi o duchowej walce. Przypadek? Nie sądzę.
Oto kilka słów, które przeczytałam tej nocy: “W osobie Jezusa Chrystusa Bóg już zwyciężył. Dał nam zwycięstwo, abyśmy się go trzymali… Ze swej strony nie musimy walczyć o zajęcie ziemi, która już jest nasza (w Chrystusie jesteśmy “więcej niż zwycięzcą” – Rzym 8:37)… Tak więc dzisiaj nie walczymy “o” zwycięstwo, ale “z pozycji” zwycięstwa… Kiedy walczysz o zwycięstwo, to przegrywasz bitwę na samym początku… Nie możemy prosić Pana, aby umożliwił nam pokonanie wroga, ani spodziewać się, że On go przezwycięży, ale chwalić Go, ponieważ On już to zrobił; On jest zwycięzcą. Wszystko to jest kwestią wiary w Niego”.
Postanowiłam przyjąć inną postawę w walce z lękiem, który nieustannie usiłował mnie opanować. Po prostu nakazałam mu w imieniu Jezusa, aby odszedł, uznając, że Bóg już dał mi zwycięstwo i pokój, ponieważ jestem Jego dzieckiem. Potem poszłam spać.
Obudziłam się następnego ranka. Słuchałam otaczającej mnie ciszy. Powoli zdałam sobie sprawę z tego, że lęk odszedł! Byłam wolna! Moje zaskoczenie takim obrotem sprawy było tak wielkie, że nawet nie wiedziałam jak zareagować. Zniknął lęk, który stale mi towarzyszył i dręczył mnie przez ostatnich kilka miesięcy. Teraz był już za drzwiami! Jego niewola trwała tak długo, że zapomniałam już, jak się żyje bez niego.
Przytłaczający lęk już nigdy nie powrócił, nawet po latach. Cóż, wielokrotnie próbował, ale za każdym razem, gdy się to zdarzało, ogłaszałam zwycięstwo w Chrystusie, nakazywałam mu odejść i lęk znikał. Sytuacje te zdarzały się jednak coraz rzadziej aż zupełnie zanikły.
Nie chcę przez to powiedzieć, że nigdy się nie boję. Oczywiście, że tak! Zawsze toczy się jakaś bitwa. Nigdy jednak napady lęku nie były już tak przytłaczające. Doświadczenie to radykalnie zmieniło moje myślenie o sposobie walki. Chrystus dał swoim uczniom zwycięstwo. Zapewnił im również Swój pokój. Udzielił wierzącym także wielu innych błogosławieństw. Nie ma sensu prosić Go, aby nam je dał, jeśli wiemy, że w Chrystusie już je posiadamy. Zostały nam darowane! Wielokrotnie popełniałam ten błąd, a potem zastanawiałam się, dlaczego Bóg nie odpowiadał. Zamiast tego musimy dziękować Bogu za to, co On już nam zapewnił, modlić się przeciwko wszelkim barierom, które powstrzymują nas przed doświadczaniem tego i zastosować tę zasadę w życiu.
Czyż nie na tym właśnie polega wiara?