To przytrafiło się mojemu pastorowi z czasów mojej szkoły średniej. Kiedy skończył seminarium, podjął pracę w małym kościele w Teksasie. Będąc z północnego wschodu, chciał się jak najbardziej do niego dopasować, więc podążał za nawykami i tradycjami kościoła, nawet jeśli wydawały mu się dziwne.
W tę szczególną niedzielę kongregacja spotkała się na chrzcie w domu jednego z członków, który miał basen. Poproszono pastora by założył kombinezon do nurkowania, przypuszczam po to żeby się nie zmoczył. Miał ochotę zaprotestować, ale nie chciał stwarzać problemu, więc zgodził się. Wchodząc do basenu czuł, że coś jest nie tak. Zaczął unosić się na wodzie! Ledwo dotykał dna basenu palcami. Pierwszy kandydat do chrztu powoli zbliżał się do niego. Dryfował pośrodku basenu, próbując gorączkowo stanąć na nogi, kiedy usłyszał, jak jeden z liderów głośno wyszeptał do kogoś obok.
– Och, nie! Zapomnieliśmy wypuścić powietrze!
Ale było już za późno. Pastor przystąpił do rytuału:
– Czy wierzysz, że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga Żywego? – zapytał mężczyznę.
– Tak wierzę. – brzmiała pewna odpowiedź.
Prawą ręką chwycił złożone na piersi ręce mężczyzny a położył lewą na jego karku. Uczynił gest w celu zanurzenia go w wodzie, lecz natychmiast stracił oparcie i obaj znaleźli się pod wodą z jednym wielkim pluskiem!